Przejdź do treści

1 Rok Kooperatywy “Dobrze”. Co nam się udało.

  • przez

Stworzono / zmodyfikowano 19/03/2018 przez

Dobrze” – początki

Kooperatywa_w srodku

Minął rok od założenia kooperatywy, jeszcze jako grupy nieformalnej. Teraz jesteśmy w trakcie remontu lokalu na Wilczej. Dla całej ekipy remontowej/kooordynującej to chyba pierwsze tak duże przedsięwzięcie budowlane w życiu. Dla mnie na pewno. Mimo, że harmonogram napięty, to chcę opisać to co się przez ten rok wydarzyło, żeby każda/y kto się przewinął/a przez kooperatywę „Dobrze” lub interesuje tematem ekonomii solidarnościowej, kooperatyw itp. – wiedział/a jak to wszystko się układało i nieukładało. I jak się tę „zmianę” w Polsce buduje. Wywalcza.

Poniżej zamieszczam trochę moich wspomnień, trochę faktów, które obrazują dynamikę całego przedsięwzięcia. Piszę też o swoich emocjach, o tym jak na bieżąco pewne sprawy przeżywałam.

Kooperatywę Dobrze założyłyśmy w 3 osoby: ja (Nina Józefina Bąk), Magda Trojanek i Aśka Aleksiejuk. Bez dziewczyn, które obiecały pomoc nie zdecydowałam się na ten krok. Pierwsze spotkanie i zakupy zorganizowałyśmy u mnie w domu w ostatni czwartek lipca 2013. Na spotkanie przychodzi kilkanaście osób. Opowiadam cel spotkania: zakładamy kooperatywę, która docelowo ma przekształcić się w sklep spółdzielczy i wymieniam litanię powodów (stworzenie miejsca inkluzywnego, regularnie działającego, dającego ludziom pracę, tworzące alternatywę wobec supermarketów, budujące społeczność). Większość ludzi po raz pierwszy słyszy o kooperatywie, więc pomysł sklepu wydaje się odległy. Dla mnie z 2 letnim doświadczeniem działania w innej kooperatywie (WKS) – zasadniczy (chodź nie mam pojęcia jeszcze jak to zrobić). Do dziś, z wtedy obecnych w Koop poza mną i Magdą została Marta i Asia Barnowska. Warzywa przez kolejne kilka miesięcy co tydzień przywozi nam rolnik Marcin Migała.

Trzecie zakupy odbyły się już na Osiedlu domków fińskich, które miasto po wygnaniu z nich mieszkańców, udostępniło organizacjom społecznym. Domek dzieliliśmy z Kibutzem Warszawa, który miał tam warsztat stolarski i podzielił się z nami przestrzenią. Był tam ogród który przyciągnął do nas sporo osób, niektóre nadal z nami są, m.in. Kuba Rok, Dorota Batorska, Monika Araszkiewicz i Ewa Łukasik, która dziś zajmuje się kontaktem z rolnikami. Na „Otwartym Jazdowie” powoli wprowadzaliśmy podział zadań, choć przez kilkanaście pierwszych tygodni cała organizacja zakupów wisiała na nas dwóch, czasem trzech osobach. Jednak zimno, ciemność i miasto wygnało nas z tego miejsca.

Październik 2013 – to przeprowadzka do Baru Vega przy al JP2 – w którym co piątek organizowaliśmy zakupy do marca 2014. Pamiętam, że na przeprowadzkę z Jazdowa i ładowanie 100kg jabłek i naszej lodówki do samochodu przyszły tylko dwie osoby. Na szczęście w Vedze czekało ich już więcej. Jesień, zima to czas gromadzenia nowych produktów, szukania nowych kontaktów z rolnikami. Bo w kooperatywie jest tak, że ludzie będą traktować to miejsce jako jedyne źródło żywości jeśli asortyment (że wyrażę się sklepowo) będzie zróżnicowany. Dlatego każdy, kto zajmuje się zatowarowaniem stale myśli, co ludzie by chcieli i dużo kombinuje, żeby ludzie dostali to czego potrzebują. To ciężka praca.

Screen Shot 2013-09-24 at 11.21.02

Wrzesień, październik, listopad to czas kiedy tworzyły się pierwsze grupowe narady, odbywały spotkania strategiczne, wyjazdy do rolnika. Bo z rolnikami też trzeba utrzymywać kontakt, też wchodzą emocje, ego i interesy, bo sukces przedsięwzięcia może zależeć od punktualności dostaw. Tamten czas to napływ nowych osób, próbowania się. Ludzie chcą się angażować i coś współtworzyć lub po prostu dobrze jeść. Niektórzy przychodzą chcąc coś rozwinąć, polepszyć, ale szybko znikają. Bardzo mnie to stresowało. Pojawiały się osoby które wydają się pełne entuzjazmu, które wdrażałam,  poświęcałam więcej czasu, które podejmowały zobowiązania i nagle znikały. Czasem na pewno są rozczarowane, niezaopiekowane, a czasem mają inne priorytety. Każdy ma prawo odejść, wiadomo, ale odchodzenie bez słowa łamie serce. Mi złamano kilka razy w ciągu tego roku, ale może jestem przewrażliwiona. Nie był to w każdym razie paraliżujący ból.

W kooperatywie „Dobrze” zakupy organizowane są co tydzień. Były i są ciągłe wyzwania organizacyjno-emocjonalne. Czasem wkurzam się na postawy roszczeniowe, ktoś przychodzi i myśli, że wszystko będzie jak w supermarkecie albo ma garść złotych rad na usprawnienie, ale nie chce ich wdrożyć – hola! To nie tak tutaj działa. Nie krytykuj jeśli nie chcesz pomóc w rozwiązaniu problemu, staram się mówić, choć często też zaciskam zęby. Mamy tu taką DO-okrację => angażujesz się, robisz, to decydujesz.

Legalise it

W listopadzie 2013 pierwszy przełom. Na spotkaniu inicjatyw żywnościowych zorganizowanych przez Joankę z Ziemięcina jest Justyna Szambelan, która z powagą mówi: „zastanawiałam się jak by taki sklep mógł funkcjonować..” i przedstawia propozycję składek członkowskich i dyżurów członków. Po spotkaniu dołącza się do nas i rozpoczyna opracowywanie modelu i biznesplanu.

Odwiedzam też wtedy po raz pierwszy ZGN pytając o możliwość najmu lokalu. Słyszę – oczywiście coś można preferencyjnie wynająć, ale musicie być stowarzyszeniem. W grudniu z Ewą jesteśmy na poradach w jednym z ośrodków wspierania ekonomi społecznej. Spotkanie to mobilizuje nas do podjęcia konkretnego działania – zakładamy stowarzyszenie. Konstruujemy statut i organizujemy spotkanie założycielskie, na którym Justyna przedstawia założenia finansowe powodzenia naszego modelu: członkowie+klienci z zewnątrz+instytucje. Na spotkaniu w grudniu 2013 r. zatwierdziliśmy statut.

Miałyśmy sporo pytań dot. formułowania tego dokumentu, bo wybraliśmy formę hybrydową – między spółdzielnią a stowarzyszeniem. W jednym ośrodku wspierania inicjatyw społecznych na poradę prawną czekało się półtora miesiąca, szukałam prawników na Wymienniku, wśród znajomych, w mojej byłej pracy. Pamiętam jak głowiąc marchewki na wsi u naszego rolnika, co chwila wychodziłam z piwnicy, żeby szukać kolejnych prawników i księgowych. Na szczęście w Centrum Szpitalna pomogli na drugi dzień. Wniosek do KRS złożyłyśmy pod koniec stycznia. Wiemy, że procedura może trwać zarówno miesiąc jak i trzy, bo wniosek sprawdza nie tylko KRS ale także Ratusz.

Cały czas gorączkowo rozkminiamy opcje – a jeśli rejestracja ugrzęźnie – jak wynająć lokal nie będąc stowarzyszeniem – szukać na skłocie? Szukając „bogatego magnata”? Może przez fundację ojca Justyny? Może na firmę mojego partnera? A może coś wywalczymy z miastem? W końcu ADA na Puławskiej ma umowę z miastem tylko jako stowarzyszenie zwykłe. Doskonale wiemy, że wszystko w tym kraju zależy od urzędniczej woli..

Zima to czas kiedy coraz skuteczniej dzielimy się zadaniami operacyjnymi (poza zakupowymi, a zakupy organizujemy co tydzień). Chodzimy na spotkania z urzędnikami ja, Magda, Justyna, Kuba, mnóstwo przekierowań dalej i dalej. Radny Grzegorz Walkiewicz na radzie dzielnicy ma przedstawić naszą sytuację i propozycję przetargu na lokal tylko dla kooperatyw. Cisza. Po pół roku ciągłego zaangażowania wyjeżdżam na miesiąc do Indii z nadzieją, ze jak wrócę będziemy zarejestrowani. Nie odbieram mejli. Odcinam się. Koordynację zakupów przejmuje Ewa i Justyna.

Marzec 2014. Jest informacja – wniosek o rejestrację stowarzyszenia odrzucony. Nerwy. Poprawiamy. Składamy ponownie. Przeprowadzamy się do Feminoteki. Spotkania grup roboczych odbywają się regularnie. Wtedy też dostaję jasne sygnały od kilku osób – które chcą pomagać, ale wolą dostawać jasne instrukcje niż uczestniczyć w ich wypracowywaniu. Akceptuję to, trochę inaczej zaczynam myśleć o swojej roli.

Miasto mieszkańcom

Kwiecień radny Grzegorz Walkiewicz dzwoni – mamy spotkanie z dyrektor ZGN Śródmieście, panią Mazur. Idę choć jestem pewna, że znów usłyszę – bez osobowości prawnej nie jesteście podmiotem do zawierania umów. Na dzień przed spotkaniem, jak co dzień dzwonię do KRS – w końcu informacja – z a r e j e s t r o w a n i. Szał, piszę smsy do Ewy, Kuby, Justyny, Marty, Magdy – niech podają dalej – jest sukces.

Na spotkanie w ZGN idę z niemałą tremą. Ostatecznie gadka szmatka o warzywach eko, że takie drogie i nie wiadomo skąd. Na spotkaniu obok radnego i dyrektor ZGN jest też pani Sylwia Maciejewska, naczelniczka Wydziału Lokali Użytkowych ZGN, którą poznałam jeszcze w grudniu (powiedziała mi wtedy, że też jest w kooperatywie – bemowskiej). Przedstawia listę lokali, które będą niedługo zgłoszone do konkursu lub są poza konkursem. Mówi – „proszę zobaczyć czy coś się nadaje, obejrzeć i dać mi znać”. Ja w szale biorę listę, patrzę na nazwy ulic, metraż, czy jest piwnica. Dzwonię do Kuby – Wilcza 29a – za godzinę tam! Mam klucz. Wchodzimy, robimy zdjęcia, jaramy się ogromnie. Na liście mejlingowej zamieszczam zdjęcia i opis. Jest entuzjazm! Jest radość!

„Co trzeba zrobić aby wynająć ten lokal?” – piszę do naczelniczki ZGN. Zgodnie z procedurami wypełniamy z Kubą wniosek dla NGO działających w obszarze pożytku publicznego. Złożymy wniosek do Urzędu Dzielnicy, a potem zajmie się tym ZGN. Musi się udać, w końcu ZGN jest przychylny, trzeba tylko otrzymać zgodę Rady Dzielnicy – to pewnie formalność, choć….z drugiej strony wiemy, że ostatecznie decyduje Burmistrz, z którym nie podzielamy wartości (Wojciech Bartelski, który komentując protesty wokół zamknięciu Baru Prasowego mówił “Śródmieście ma być nowoczesne a nie tanie i przaśne”. Załączając statut do dokumentów dla Urzędu usuwamy z niego preambułę. Na wszelki wypadek.

Nasz wniosek jest w Wydziale Organizacyjnym ZGN Śródmieście. Dzwonię tam co drugi dzień. Gdy pytam “ile to może potrwać?”, słyszę „na pewno nie tak krótko jakby pani chciała”. Próbuję dowiedzieć się o kolejne etapy procedury, bo chcę wiedzieć kto podejmuje decyzje. “To zależy” słyszę. I na tym rozmowa się kończy. W międzyczasie długi weekend. Po prawie 3 tygodniach otrzymuję odpowiedź – „zgodnie z procedurą przekazaliśmy wniosek do ZGN”. Ścisk żołądka. O kurde, być może zaraz dostaniemy lokal, a my jeszcze nie odpalilliśmy zbiórki kasy na PolakPotrafi, nie mamy na to hajsu. Dzwonię do ZGN – pan odpowiada „wniosek odrzucony” i nie chce mówić dlaczego, bo „nie jest pracownikiem UD” i rzuca złotą radę – „może w innej dzielnicy klimat będzie bardziej przychylny”. W innym kraju na pewno – myślę. Potem chwila na łzy.. Dzwonię do Wydziału Organizacyjnego UD – i proszę o uzasadnienie. Pani mówi, że mi się nie należy, bo to nie jest procedura administracyjna, że zadzwoni później, i powie mi jak mam uzyskać uzasadnienie odmowy. W jakimś szale niemocy postanawiam iść do tej pani. Wpadam do jej biura, a ona naprawdę nie wie co mi powiedzieć. Więc ja jej mówię, że przyszłam się upewnić, że ma mój numer… Wychodzę nieco zawstydzona.

Piszę kolejny wniosek, tym razem bezpośrednio do burmistrza Bartelskiego z prośbą o odpowiedź na nasz poprzedni wniosek. Powołuję się na demokrację lokalną i dobrostan mieszkanców/ek Śródmieścia. Zostawiam swój numer telefonu. Na drugi dzień dzwoni do mnie rzecznik prasowy Burmistrza i mówi, że on czytał, że kibicuje i zrobi wszystko co w swojej mocy i, że się dowie o powody odrzucenia. Telefony, emaile. Piszę do ZGN o moim podejrzeniu, które potwierdza rzecznik – w Wydziale Organizacyjnym stwierdzono, że nasza działalność jest typową działalnością handlową i nie przysługują nam żadne preferencje. Buuuu. We wniosku wyraźnie zaznaczyliśmy, że nie prowadzimy działalności gospodarczej, a tylko odpłatną pożytku publicznego, że to nie o to chodzi, że nie zysk a potrzeby ludzi… rzecznik prasowy przy kolejnej rozmowie, potwierdza, że nasze przedsięwzięcie zostało uznane jako działalność gospodarcza, więc interpretacja jest taka, że wynajem na preferencyjnych warunkach zagrażałby wolnej konkurencji…. No tak. Bzdura. Nas konkurencja, konkurowanie z zasady nie interesuje, podobnie jak i biznes dla biznesu. Kooperatywa to przedsiębiorstwo społeczne. Czuję totalną frustrację. Kontakt się urywa.. mam poczucie, że procedury są fasadowe, procesy nieprzejrzyste i wszystko zależy od “widzi mi się”, co oznacza od politycznych afiliacji. Takie nas nie interesują.

Jadę do Centrum Komunikacji Społecznej – opowiadam o sytuacji: „traktują nas jak podmiot komercyjny, kiedy nasz cel jest zupełnie inny”. Pani mówi coś w stylu: „o boże, znowu nie rozumieją”. Wtóruję jej. Proszę ją o ekspertyzę, przesyłam dokumenty. Czekam. Czekamy. Dzwonię do ZGN bo mejla nie dostałam o tygodnia i pytam co robić – otrzymuję informację – wysłaliśmy naszą opinię dot. wniosku do WO Urzędu Dzielnicy z prośbą o powtórne rozpatrzenie. Po ok 10 dniach jest też telefon z CKS, inna pani mówi, że otrzymała moją sprawę i pyta czy kontaktowalam się z Urzędem Dzielnicy. Mówię, że tak, jednostronnie, a ona, że przecież mają 3 tygodnie na odpowiedź, a ja jej mówię, że oni mówią, że procedura ubiegania się o lokal dla NGO nie jest procedurą administracyjną i dziwi mnie, że ona nie wie. Więc pytam co może dla nas zrobić? Proponuje żebyśmy sobie jeszcze popisali kilka pism. Dziękuję jej niegrzecznie. Mijają dni, Nie wiemy na czym stoimy, ale grupa postanawia – otwieramy kampanię zbiórki kasy na remont lokalu. Jakiś w końcu znajdziemy i trzeba go będzie remontować a na to będziemy potrzebować pieniędzy!

Czerwiec 2014. Po tygodniu trwania zbiórki publicznej jest telefon z ZGN. Zapraszamy na negocjacje czynszu! Hurra! Radość. Negocjacje. Jesteśmy przygotowani: ja, Adam, Kuba – rozpisana lista argumentów, obliczenia w exelu, post-ity, żeby zobrazować nasz model. Idę do biura ZGN. Widzę chłopaków na Szwolażerów i czuję się jak na randce – wszyscy ładniej ubrani i ja mam motyle w brzuchu. Z nerwów. Wita nas pan tam i mówi, że ten lokal był wynajmowany za ok 123zł/m netto a nam proponuje 25zł. Ok, silna pozycja negocjacyjna. Zgadzamy się.

Kampania. Kampania crowdfundingowa, zbieramy zamierzoną kwotę. W międzyczasie dzwonimy z Idą na zmianę do ZGN w ramach tzw. „przypominania o sobie”. Umowa najmu musi być podpisana przez Zarząd Dzielnicy. Okazuje się, że przepisy się zmieniły i eksperci od pożytku publicznego muszą się wypowiedzieć, czy na pewno możemy wynająć. No fuck. Jednen krok w przód, dwa w tył – taka zabawa. Ok, jednak możemy. Kolejne trzy tygodnie to procedury. Ja w końcu piszę na listę mejlingową – żarty się skończyły, potrzebna jest grupa koordynacyjna która kolejne trzy, cztery miesiące będzie odpowiedzialnie działać i wszystko wdrażać. Część z nas docelowo powinna móc znaleźć tam zatrudnienie. Jest 8 osób (Kuba Rok, Ewa Łukasik, Ida Jabłońska, Marta Sykut, Domi Potkańska, Justyna Szambelan, Adam Markuszewski i ja) czasem ktoś wyjeżdża. Jestem mega szczęśliwa, to ogromna ulga! Chwilę później wykluwa się grupa promo (Marta A, Dominika, od niedawna Dominika, Kaśka, ktoś jeszcze doszedł?).

20140709_193158

Finisz

W pierwszym tygodniu lipca odbieramy klucze. Nie bez przygód. W dzień odebrania kluczy okazuje się, że jest błąd w akcie notarialnym. Trzeba go sporządzić na nowo. A mamy na to tylko jeden dzień. W nerwach płaczę ale jednocześnie wszystko załatwiam. W lipcu organizujemy spotkanie Walne Stowarzyszenia – ustalamy regulamin sklepu. Mamy szczegółowo opracowany model działania. Znajdujemy księgową, ustalamy dużo, dużo.

Rozpoczynamy remont, cały czas trwa. Justyna z Marta i Niko skonstruowali świetny regał. Z Idą wypaliłyśmy moc papierosów (wiadomo remont). Adam dzielnie codziennie coś dłubie… Konsultujemy się co ten sanepid od nas chce. Mamy już w lokalu 3 umywalki, wszystko pięknie i nagle informacja – „pomieszczenie socjalne musi mieć 2.5m, inaczej nie odbierzemy lokalu” mówi pani w słuchawce. Coo?? W naszym sklepie jest antresola, która zaniża sufit. Dzwonię do wydziału „odstępstwa od wysokości” – nie ma mowy, musi być 2,5. Kombinujemy. Ok jeśli nam nie odbiorą zmieniamy formułę i działamy jako sklep-klub. Mamy jednak nadzieję, że uda nam się tak zarządzić przestrzenią, że pokonamy i tę trudność. W ten wtorek na cotygodniowm spotkaniu koordynacyjnym opracowaliśmy PLAN. W takiej czy innej formule – otwieramy w sierpniu.

To pokrótce spis tego co ja pamiętam. Inni na pewno mają więcej ważnych wspomnień. Nie ma tu szczegółowego opisu założeń koop – to na stronie.www.dobrze.waw.pl To miał być tekst trochę faktograficzny, ale trochę też o emocjach. O tych najsilniejszych – o zniechęceniu i uporze i wyzwaniach. Oczywiście nie umiem ich dobrze opisać. Dla mnie największym wyzwaniem jest praca z ludźmi, których wcześniej bliżej, albo w ogóle nie znałam. Część jak pisałam odchodzi. Myślę, że tak się dzieje z siedmioma na dziesięć, (choć moje wyliczenia są jedynie emocjonalne). Chcę podziękować jednak wszystkim tym, które/y z nami zostali. W szczególności grupie koordynującej i Magdzie (która pomogła mi na początku) – razem rozwiążemy wszystkie fuck-upy!

Jutro 1e urodziny Kooperatywy “Dobrze” będziemy obchodzić je malując ściany. Impra przy otwarciu sklepu!

Nina JB

Kooperatywa Spożywcza „Dobrze”